poniedziałek, 27 maja 2013

Inspirować, nie przeszkadzać


 Rozmowa przeprowadzona ze mną przez Bożenę Aksamit, dziennikarkę „Gazety Wyborczej”

Bożena Aksamit: Córka przyjaciół powiedziała koleżankom, że zamierza chodzić na kółko plastyczne, one odparły: szkoda na to czasu, rysowanie do niczego się w życiu nie przyda. Dziewczynki mają po 11 lat.
Ja: Słyszę w tym kalki poglądów wygłaszanych przez niektórych dorosłych.
B. A.: Tacy rodzice najwyraźniej są zdania, że warto inwestować czas tylko w działania, które przydadzą się na „ścieżce kariery”, najczęściej jest to nauka języków obcych, szybkiego czytania, sport.
Ja: Na naszą drogę życia składają się także inne, często ważniejsze ścieżki, nie tylko „ścieżka kariery”, która zresztą wcale nie jest do satysfakcjonującego życia konieczna. Działalność artystyczna, w tym plastyczna, pozwala inwestować w rozwój wartości i umiejętności, które z większym prawdopodobieństwem będą mogły dać oparcie, stanowić życiowy kapitał, niż enigmatyczna i nieprzewidywalna w coraz szybciej zmieniającym się świecie „kariera”.
B. A.: Czego dziecko uczy się poprzez rysowanie?
Ja: Mnóstwa umiejętności: wyrażania emocji, korzystania z intuicji i wyobraźni, wiary w siebie, bycia szczęśliwym także w pojedynkę, niezależnie od otoczenia, niezależności w ogóle. Każde dziecko, któremu na to pozwolimy, może kształtować w sobie te cechy. Nie ma to nic wspólnego z  „ładnym rysowaniem” czy „zdolnościami”. Natomiast rzeczywiście jest tak, że swobodnie rysujące i malujące dzieci nader często ocierają się w swych działaniach o sztukę.
B. A.: Tak?
Ja: Małe dziecko traktuje poruszanie się, wydawanie dźwięków, czynności manualne, np. rysowanie, jako eksplorowanie świata i swojego w nim istnienia. Prowadzi je naturalna ciekawość. Pierwszych kilka lat życia to niesłychanie intensywny rozwój i uczenie się przez doświadczenie. Również działania plastyczne mają charakter całkowicie doświadczalny. Wychowanie i edukacja, którym dziecko z czasem coraz silniej podlega, wprawdzie przynoszą nowe doświadczenia, ale jednocześnie mają za zadanie stawianie licznych granic, wymagań, w dużym stopniu naukę przez naśladowanie. Inaczej jest z edukacją artystyczną. Tutaj sprawdza się dawanie wolności; najbardziej korzystna dla rozwoju dziecka jest sytuacja, gdy stwarzamy mu warunki – miejsce, narzędzia i materiały, stymulacja wyobraźni, postawienie problemu do rozwiązania –  a potem nie przeszkadzamy, pozwalamy tworzyć bez wtrącania się. W ten sposób okazujemy szacunek dziecku i jego twórczej aktywności. W przeciwieństwie do umiejętności pisania, czytania, liczenia tutaj dziecko nie musi być niczego uczone – ono już „umie”, często tak, że budzi podziw dorosłych artystów.


B. A.: Pani uczy plastyki.
Ja: Tak, ku swojemu wielkiemu zaskoczeniu! Kiedy studiowałam edukację plastyczną, wraz z całym moim rokiem, czyli ludźmi, którzy nie dostali się na malarstwo albo grafikę, zarzekałam się, że nigdy w życiu nie będę miała nic wspólnego z nauczaniem. Nasi profesorowie przyjmowali te deklaracje z pobłażliwym rozbawieniem; sami byli artystami, ale przecież nauczaniem zajmowali się jak najbardziej – uczyli nas! Uczyli nas, jak rysować, malować, rzeźbić, projektować, ale przede wszystkim, jak myśleć o sztuce. Profesor Jonasz Stern mawiał studentom: "Nauczyć to ja was mogę mycia pędzli, resztę każdy musi sam". I tak sobie teraz myślę, że to jemu zawdzięczam swój styl "nauczania". 
Od wielu lat zajmuję się… nazwijmy to kulturą wizualną. Kiedy mój syn poszedł do podstawówki, nagle zabrakło tam nauczyciela plastyki. Dyrektorka szkoły dosłownie ubłagała mnie (bo opór stawiałam zaciekły), żebym zrobiła w szkole użytek z wyuczonego zawodu. Zgodziłam się na rok i… zostałam. Uczę (się od) dzieci ze wszystkich klas: od pierwszej do szóstej. Opracowałam autorskie programy na potrzeby szkoły, potem rozszerzyłam tę działalność na inne miejsca i formy, gdzie – i dzieci, i ja – mamy większe możliwości niż w szkole, z założenia pełnej ograniczeń.
Widzę natomiast szkołę jako świetne miejsce do działań wspólnotowych, kształtujących poczucie więzi z innymi, umiejętność współodczuwania, tolerancję, gotowość do zmiany. Na moich lekcjach obowiązują dwie zasady: każdy stosuje tylko własne pomysły i nie komentuje tego, co robią inni. Nie ma mowy o jakimkolwiek porównywaniu – mam na nie alergię. Wiele projektów, które realizujemy na lekcjach, ma charakter integrujący. Często jest tak, że prace wykonane indywidualnie składają się finalnie na wspólną całość.
Uwielbiam pracować z dziećmi, bo są autentyczne i inspirujące. Ach, jeśli i mnie udałoby się je trochę zainspirować do tego, żeby wyrosły na skromnych, otwartych i wyluzowanych dorosłych… moja misja byłaby spełniona!  
B. A.: Dlaczego dzieci uwielbiają rysować, a potem bywa różnie?
Ja: Może to wynikać z niewłaściwego traktowania spontanicznej twórczości dziecka. Gdy jest przyjmowana z szacunkiem, jako jeden ze zwyczajnych przejawów jego poznawczej aktywności, po prostu rodzaj zabawy, jeżeli dba się o to, żeby dziecko miało czym i na czym rysować, wtedy rysuje ono tyle, ile potrzebuje.
Często dzieci rysując, opowiadają – słuchanie i rozmowa to świetna okazja do kontaktu. Można też porozmawiać, gdy praca jest skończona, zapytać, o co chodzi, zamiast zdawkowego i szkodliwego: „Ach, jak pięknie!”, powiedzieć może: „Bardzo mi się twój rysunek podoba. Widzę, że użyłaś mnóstwo czerwonego koloru. A jakiego groźnego kota potrafisz narysować! Jak on ma na imię?”. I SŁUCHAĆ, co dziecko ma do powiedzenia.
B. A.: A jak dziecko garnie się do rysowania?
Ja: Na pewno warto wtedy posłać je na zajęcia plastyczne (ale tylko, jeżeli tego chce albo udaje nam się je zachęcić; nic na siłę). Zazwyczaj prowadzą je osoby, które umieją i lubią to robić. Polska szkoła i przedszkole na ogół niewiele potrafią zaoferować pod względem edukacji plastycznej. Upiornie niska kultura wizualna w naszym kraju jest wynikiem błędnego koła, w którym niewyedukowani, nieświadomi problemu decydenci wszelkich szczebli i wykonawcy ich decyzji, m. in. w edukacji, utrwalają beznadziejne status quo. Ludzi, którzy wiedzą, o co w tym wszystkim chodzi, a zarazem pracują w szkolnictwie, można policzyć na palcach, i to w skali… kraju.


B. A.: Bywa też tak, że dziecku po prostu się odechciewa.
Ja: Dzieje się to około 10. roku życia, kiedy sposób postrzegania świata zdecydowanie już przestawia się z wyobrażeniowego na realistyczny. Większość nas bardziej wtedy fascynuje nauka niż sztuka, intelekt dominuje nad intuicją i jeśli rysujemy, to chcielibyśmy, aby nam to „wychodziło” realistycznie. Ci nieliczni, którzy w tym czasie pozostają z potrzeby serca przy intensywnej działalności plastycznej, najczęściej w jakiś sposób zajmują się nią również w późniejszym życiu. A ta zmiana, to że „się odechciało” jednego, oznacza tylko, że się zachciało czegoś innego – coś innego trzeba zaproponować i wszystko gra z powrotem. Zupełnie inaczej wyglądają lekcje z sześciolatkami niż z dwunastolatkami.
Jeżeli zależy nam na rozwoju kulturalnym naszych dzieci, kształtujmy u nich nawyki korzystania z kultury wysokiej od samego początku. Proponujmy im dobrze zaprojektowane zabawki, pięknie i nowatorsko zilustrowane książki, prawdziwą muzykę, obcowanie z przyrodą, uprzejme traktowanie. Jeżeli nam samym brakuje rozeznania, kształćmy się – aby móc lepiej wspierać w rozwoju nasze dzieci.

Ale nie przeginajmy, widząc przyszłość naszego z zapałem malującego dziecka na „ścieżce kariery” artystycznej. Sztuka to azyl wolności. Uszanujmy w dzieciach artystów. Dajmy im spokój. 


2 komentarze:

  1. Miód na serce!
    W myśleniu o dziecku, towarzyszeniu mu w odkrywania świata, roli dorosłego (także nauczyciela)...
    I kulturze.
    Popieram. I gratuluję :)

    Pozdrawiam z Łodzi.

    OdpowiedzUsuń