Rozmowa przeprowadzona
ze mną przez Bożenę Aksamit, dziennikarkę „Gazety Wyborczej”
Bożena
Aksamit: Córka przyjaciół powiedziała koleżankom, że zamierza chodzić na kółko
plastyczne, one odparły: szkoda na to czasu, rysowanie do niczego się w życiu
nie przyda. Dziewczynki mają po 11 lat.
Ja: Słyszę w tym
kalki poglądów wygłaszanych przez niektórych dorosłych.
B. A.: Tacy
rodzice najwyraźniej są zdania, że warto inwestować czas tylko w działania,
które przydadzą się na „ścieżce kariery”, najczęściej jest to nauka języków
obcych, szybkiego czytania, sport.
Ja: Na naszą drogę życia składają się także inne, często
ważniejsze ścieżki, nie tylko „ścieżka kariery”, która zresztą wcale nie jest
do satysfakcjonującego życia konieczna. Działalność artystyczna, w tym
plastyczna, pozwala inwestować w rozwój wartości i umiejętności, które z
większym prawdopodobieństwem będą mogły dać oparcie, stanowić życiowy kapitał,
niż enigmatyczna i nieprzewidywalna w coraz szybciej zmieniającym się świecie
„kariera”.
B. A.: Czego
dziecko uczy się poprzez rysowanie?
Ja:
Mnóstwa umiejętności: wyrażania emocji, korzystania z intuicji i wyobraźni,
wiary w siebie, bycia szczęśliwym także w pojedynkę, niezależnie od otoczenia,
niezależności w ogóle. Każde dziecko, któremu na to pozwolimy, może kształtować
w sobie te cechy. Nie ma to nic wspólnego z
„ładnym rysowaniem” czy „zdolnościami”. Natomiast rzeczywiście jest tak,
że swobodnie rysujące i malujące dzieci nader często ocierają się w swych
działaniach o sztukę.
B. A.: Tak?
Ja:
Małe dziecko traktuje poruszanie się, wydawanie dźwięków, czynności manualne,
np. rysowanie, jako eksplorowanie świata i swojego w nim istnienia. Prowadzi je
naturalna ciekawość. Pierwszych kilka lat życia to niesłychanie intensywny
rozwój i uczenie się przez doświadczenie. Również działania plastyczne mają
charakter całkowicie doświadczalny. Wychowanie i edukacja, którym dziecko z
czasem coraz silniej podlega, wprawdzie przynoszą nowe doświadczenia, ale
jednocześnie mają za zadanie stawianie licznych granic, wymagań, w dużym
stopniu naukę przez naśladowanie. Inaczej jest z edukacją artystyczną. Tutaj
sprawdza się dawanie wolności; najbardziej korzystna dla rozwoju dziecka jest
sytuacja, gdy stwarzamy mu warunki – miejsce, narzędzia i materiały, stymulacja
wyobraźni, postawienie problemu do rozwiązania – a potem nie przeszkadzamy, pozwalamy tworzyć
bez wtrącania się. W ten sposób okazujemy szacunek dziecku i jego twórczej
aktywności. W przeciwieństwie do umiejętności pisania, czytania, liczenia tutaj
dziecko nie musi być niczego uczone – ono już „umie”, często tak, że budzi
podziw dorosłych artystów.
B. A.: Pani uczy
plastyki.
Ja:
Tak, ku swojemu wielkiemu zaskoczeniu! Kiedy studiowałam edukację plastyczną,
wraz z całym moim rokiem, czyli ludźmi, którzy nie dostali się na malarstwo
albo grafikę, zarzekałam się, że nigdy w życiu nie będę miała nic wspólnego z
nauczaniem. Nasi profesorowie przyjmowali te deklaracje z pobłażliwym
rozbawieniem; sami byli artystami, ale przecież nauczaniem zajmowali się jak
najbardziej – uczyli nas! Uczyli nas, jak rysować, malować, rzeźbić,
projektować, ale przede wszystkim, jak myśleć o sztuce. Profesor Jonasz Stern mawiał studentom: "Nauczyć to ja was mogę mycia pędzli, resztę każdy musi sam". I tak sobie teraz myślę, że to jemu zawdzięczam swój styl "nauczania".
Od wielu lat zajmuję
się… nazwijmy to kulturą wizualną. Kiedy mój syn poszedł do podstawówki, nagle
zabrakło tam nauczyciela plastyki. Dyrektorka szkoły dosłownie ubłagała mnie
(bo opór stawiałam zaciekły), żebym zrobiła w szkole użytek z wyuczonego
zawodu. Zgodziłam się na rok i… zostałam. Uczę (się od) dzieci ze wszystkich
klas: od pierwszej do szóstej. Opracowałam autorskie programy na potrzeby
szkoły, potem rozszerzyłam tę działalność na inne miejsca i formy, gdzie – i dzieci,
i ja – mamy większe możliwości niż w szkole, z założenia pełnej ograniczeń.
Widzę
natomiast szkołę jako świetne miejsce do działań wspólnotowych, kształtujących
poczucie więzi z innymi, umiejętność współodczuwania, tolerancję, gotowość do
zmiany. Na moich lekcjach obowiązują dwie zasady: każdy stosuje tylko własne
pomysły i nie komentuje tego, co robią inni. Nie ma mowy o jakimkolwiek porównywaniu
– mam na nie alergię. Wiele projektów, które realizujemy na lekcjach, ma
charakter integrujący. Często jest tak, że prace wykonane indywidualnie
składają się finalnie na wspólną całość.
Uwielbiam
pracować z dziećmi, bo są autentyczne i inspirujące. Ach, jeśli i mnie udałoby
się je trochę zainspirować do tego, żeby wyrosły na skromnych, otwartych i
wyluzowanych dorosłych… moja misja byłaby spełniona!
B. A.: Dlaczego
dzieci uwielbiają rysować, a potem bywa różnie?
Ja: Może to wynikać z niewłaściwego traktowania spontanicznej
twórczości dziecka. Gdy jest przyjmowana z szacunkiem, jako jeden ze
zwyczajnych przejawów jego poznawczej aktywności, po prostu rodzaj zabawy,
jeżeli dba się o to, żeby dziecko miało czym i na czym rysować, wtedy rysuje
ono tyle, ile potrzebuje.
Często dzieci rysując, opowiadają – słuchanie i rozmowa to
świetna okazja do kontaktu. Można też porozmawiać, gdy praca jest skończona,
zapytać, o co chodzi, zamiast zdawkowego i szkodliwego: „Ach, jak pięknie!”,
powiedzieć może: „Bardzo mi się twój rysunek podoba. Widzę, że użyłaś mnóstwo
czerwonego koloru. A jakiego groźnego kota potrafisz narysować! Jak on ma na
imię?”. I SŁUCHAĆ, co dziecko ma do powiedzenia.
B. A.: A
jak dziecko garnie się do rysowania?
Ja: Na pewno warto wtedy posłać je
na zajęcia plastyczne (ale tylko, jeżeli tego chce albo udaje nam się je
zachęcić; nic na siłę). Zazwyczaj prowadzą je osoby, które umieją i lubią to
robić. Polska szkoła i przedszkole na ogół niewiele potrafią
zaoferować pod względem edukacji plastycznej. Upiornie niska kultura wizualna w
naszym kraju jest wynikiem błędnego koła, w którym niewyedukowani, nieświadomi
problemu decydenci wszelkich szczebli i wykonawcy ich decyzji, m. in. w
edukacji, utrwalają beznadziejne status
quo. Ludzi, którzy wiedzą, o co w tym wszystkim chodzi, a zarazem pracują w
szkolnictwie, można policzyć na palcach, i to w skali… kraju.
B. A.: Bywa
też tak, że dziecku po prostu się odechciewa.
Ja:
Dzieje się to około 10. roku życia, kiedy sposób postrzegania świata
zdecydowanie już przestawia się z wyobrażeniowego na realistyczny. Większość
nas bardziej wtedy fascynuje nauka niż sztuka, intelekt dominuje nad intuicją i
jeśli rysujemy, to chcielibyśmy, aby nam to „wychodziło” realistycznie. Ci nieliczni, którzy w tym czasie pozostają z potrzeby
serca przy intensywnej działalności plastycznej, najczęściej w jakiś sposób
zajmują się nią również w późniejszym życiu. A ta zmiana, to że „się
odechciało” jednego, oznacza tylko, że się zachciało czegoś innego – coś innego
trzeba zaproponować i wszystko gra z powrotem. Zupełnie inaczej wyglądają
lekcje z sześciolatkami niż z dwunastolatkami.
Jeżeli
zależy nam na rozwoju kulturalnym naszych dzieci, kształtujmy u nich nawyki
korzystania z kultury wysokiej od samego początku. Proponujmy im dobrze
zaprojektowane zabawki, pięknie i nowatorsko zilustrowane książki, prawdziwą
muzykę, obcowanie z przyrodą, uprzejme traktowanie. Jeżeli nam samym brakuje
rozeznania, kształćmy się – aby móc lepiej wspierać w rozwoju nasze dzieci.
Ale
nie przeginajmy, widząc przyszłość naszego z zapałem malującego dziecka na
„ścieżce kariery” artystycznej. Sztuka to azyl wolności. Uszanujmy w dzieciach
artystów. Dajmy im spokój.